Cytuję: Agent Cooper

Tym razem chciałem podzielić się z Wami słowami agenta specjalnego, Dale'a Coopera, z kultowego serialu "Miasteczko Twin Peaks".

Harry, zdradzę ci pewną tajemnicę. Każdego dnia, raz dziennie, dawaj sobie prezent. Nie planuj tego. Nie czekaj. Niech się zdarzy. To może być nowa koszula, drzemka w fotelu, albo... dwie filiżanki dobrej, gorącej, czarnej kawy.
 

Cytuję: Ed Chigliak (raz jeszcze)

Po raz kolejny, z cyklu Mądrości Eda. :)


Fleishman: Widziałeś kiedyś faceta z takim niewiarygodnym, niemożliwym do odparcia magnetyzmem dla przeciwnej płci?
Ed: James Bond.
Fleishman: To film, Ed. Spróbuj rzeczywistości.
Ed: Nie, dzięki.
 

Cytuję: Ed Chigliak

Ta mini-notka rozpoczyna nowy cykl na blogu (przynajmniej mam taką nadzieję). W owym cyklu chciałem prezentować ciekawe, śmieszne, inspirujące cytaty, wypowiadane przez filmowe i serialowe postacie.

W nawiązaniu do poprzedniej notki o Przystanku Alaska, przed Wami - Ed Chigliak.

Zawsze zastanawiałem się jak to będzie. Lecz było zupełnie inaczej. Całkowicie inaczej. (...) Seks. To jak z tym filmem, "Obcy: 8 Pasażer Nostromo". Wszyscy opowiadali mi jak dobry jest ten film, a potem go obejrzałem i był lepszy, niż mogłem się w ogóle spodziewać. Widziałem go cztery razy i za każdym razem dostrzegam coś innego. Coś, czego wcześniej nie zauważyłem.
~ Ed Chigliak, "Przystanek Alaska", sezon 2, odcinek 6: "Wojna i pokój"
 

Brama przeciwnika jest na dole

Nie pamiętam ile lat miałem dokładnie kiedy po raz pierwszy przeczytałem "Grę Endera", być może dziesięć, albo dwanaście. Pamiętam jednak, że ta książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Od tego czasu cały cykl o Enderze Wigginie jest jednym z moich ulubionych. I nie ważne, czy Orson Scott Card wymyśla kolejne prequele, midquele, czy historie równoległe, ja łykam wszystko z uśmiechem na twarzy. :)


Niedługo po moim pierwszym zetknięciu się z (wówczas jeszcze) tetralogią Carda zaczęły pojawiać się pierwsze pogłoski o ekranizacji. Ach, cóż bym dał żeby zobaczyć Szkołę Bojową i Robale na dużym ekranie - tak wtedy myślałem... Teraz, po niemal 20 latach, dane mi było ujrzeć to na własne oczy! I co? I nic. Filmowa adaptacja Gavina Hooda nie powaliła mnie na kolana. Nie zawiodłem się, ani nie rozczarowałem, film był fajny, miejscami bardzo fajny, ale... No właśnie. Ale. Od wczorajszego wyjścia z kina nie daje mi spokoju myśl, że dostałem o wiele mniej, niż oczekiwałem. Cała świetna fabuła, lata spędzone przez Endera w Szkole Bojowej, wymęczające psychicznie potyczki i bitwy, wszystko to co działo się w jego głowie. Gdzie było to wszystko? W filmie odniosłem wrażenie, że od momentu wysłania Wiggina na stację kosmiczną do ostatniego "egzaminu" minął może miesiąc. Hood poszedł tak bardzo na skróty, tak spłycił wiele ważnych wątków i postaci, że gdybym nie znał książki, mógłbym się pogubić.

© foto: Summit Entertainment
Być może moje oczekiwania były zbyt wielkie, w końcu narastały przez tyle lat, dodatkowo nasycone przez kolejną lekturę wszystkich książek z serii, do których wróciłem jak tylko pojawił się pierwszy zwiastun filmu. Moja żona, nie znająca wcześniej pierwowzoru, była pod wrażeniem, szczególnie zakończenia. Ale nawet ona zauważyła jak wiele reżyser nam nie powiedział i nie pokazał. Plusem tego było to, że teraz sięgnęła po oryginał Carda. Być może to było zamierzeniem Hooda? Nie wiem. Może pomyślał sobie - pokażę wam film, który jest tak naprawdę wielkim trailerem książki. ;)

© foto: Summit Entertainment

Wbrew pozorom były też zalety i to całkiem duże. Największy z nich to sala bitew - genialnie pokazana, o wiele lepiej nawet niż to, co wyobrażałem sobie tylko o niej czytając. Ogólnie cała Szkoła Bojowa, majestatycznie krążąca po orbicie, była przedstawiona bardzo widowiskowo i robiła odpowiednie wrażenie. Podobnie zresztą jak Eros - asteroida na której znajdowała się Szkoła Dowodzenia, wcześniej należąca do formidów.

Jeśli chodzi o obsadę - odtwórca tytułowej roli, niejaki Asa Butterfield kompletnie nie przypadł mi do gustu. Moim zdaniem nie pasował do roli Endera, a mutacja którą przechodził jego głos, sprawiała że dramatyczne okrzyki brzmiały po prostu śmiesznie. Dziwnie obsadzono również aktora w roli Bonzo Madrida, co prawda był dokładnie takim dupkiem jak powinien, ale sięgał Enderowi do pasa, przez co ich starcia zwyczajnie nie dało się brać na poważnie. Brakowało też trochę bardziej rozwiniętego wątku Groszka. Za to Harrison Ford i Ben Kingsley wywiązali się ze swoich ról wyśmienicie. To był dokładnie taki pułkownik Graff i taki Mazer Rackham jakich było potrzeba temu filmowi.

© foto: Summit Entertainment

Nie sądzę, żeby dane mi było zobaczyć w kinie również "Mówcę umarłych", skoro pierwsza część powstawała w takich bólach, ale kto wie. Jeśli ekranizacja Gry zgromadzi okrągłe sumy w box office'ach (a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stanie), wytwórnia pewnie da zielone światło kontynuacji. Pytanie tylko, czy znajdzie się ktoś na tyle odważny, żeby na duży ekran przenieść zupełnie odmienną historię z Mówcy. Ale, cholera, cóż bym dał żeby zobaczyć pequeninos na dużym ekranie. :)

Podsumowując - warto wybrać się do kina na "Grę Endera", bo po prostu jest to historia, którą trzeba znać. Tym bardziej jeśli dotychczas nie czytało się książki (a może raczej przede wszystkim jeśli nie czytało się książki). Jednak wieloletni fani Carda będą kręcić nosem, po prostu nie ma innej opcji. Ja kręcę do dziś, lecz w głębi duszy jestem zadowolony, moje wieloletnie marzenie filmowe w końcu się spełniło.
 

Video Terror!

Pierwszy czerwcowy weekend w Gdańsku upłynął pod znakiem Streetwaves, czyli miejskiej akcji wypełnionej wydarzeniami kulturalnymi w plenerze. Każda edycja pozwala poznać od innej strony różne gdańskie dzielnice. Tegoroczna, szósta już edycja przybliżyła mi Olszynkę i Siedlce, których wcześniej kompletnie nie znałem.

Przejdźmy jednak do rzeczy, gdyż ta notka nie będzie poświęcona całemu festiwalowi, a jednemu, konkretnemu wydarzeniu, które miało miejsce w trakcie Streetwaves. Mianowicie 2 czerwca, na Siedlcach, na jeden dzień otworzona została wypożyczalnia kaset VHS "Video Terror".


 

Zło czai się wszędzie!


Stephen King, król horroru. W jego powieściach i opowiadaniach bardzo często pojawia się motyw jakiegoś przedmiotu, który ożywa i sieje czyste zło. Był morderczy samochód, telefony komórkowe zamieniające ludzi w zombie, demoniczny magiel, czy zabawka dla dzieci zwana gryziszczęką. Zastanówmy się, jakie jeszcze przedmioty Stephen mógłby wykorzystać w swojej twórczości.

Odkurzacz Zabójca

Zwykły domowy odkurzacz, urządzenie jak każde inne... do czasu, kiedy jego właścicielka, pani Calloway (obowiązkowo mieszkająca w Maine) kaleczy się w palec w czasie sprzątania. Kropla krwi spada na linoleum i zostaje wessana w trzewia odkurzacza. Jednocześnie, pani Calloway, niczego nie świadoma, jak zawsze w czasie porządków, nuci sobie pod nosem kołysankę zasłyszaną od babci. Jest to piosenka w jakimś nieznanym języku i pani Calloway nie ma pojęcia, że tak naprawdę jej babcia była wiedźmą, a rzekoma kołysanka, to inkantacja przywołująca demona z innego wymiaru! W odkurzaczu, który zakosztował ludzkiej krwi budzi się nieznana, mroczna siła. W jego odkurzaczowym mózgu napędzanym zwojami silnika rodzi się tylko jedna myśl - zaspokoić pragnienie! Jego pierwszą ofiarą zostaje oczywiście pani Calloway, która zostaje prawie w całości wciągnięta w morderczą rurę ssącą. Od tej pory odkurzacz, w którym zamieszkał demon Azaphrathethaphoth, poluje na ludzi. Kolejną ofiarą staje się listonosz, który w nieodpowiednim momencie przyniósł rentę. Odkurzacz turla się na niego ze schodów i wbija rurę w odsłonięte gardło. Przez otwarte drzwi, które zostawił listonosz, odkurzacz wydostaje się na zewnątrz i w sąsiedztwie rozpętuje się piekło...

 
 
Copyright © 2013. Marzenia i Koszmary
Ta witryna wykorzystuje cookies (ciasteczka). Przeglądając ją wyrażasz zgodę na ich przechowywanie. Możesz je wyłączyć w ustawieniach swojej przeglądarki.