Dosłownie - Whiskey in the Jar

 

Screamfest

Plakaty reklamowe, promujące Screamfest, niezależny festiwal horrorów, mnie wyjątkowo urzekły.
Zresztą zobaczcie sami. :)



Michael Myers się zsiusiał w portki ze strachu, czy mi się zdaje? ;)
 

Sobota z horrorem

Sobotni wieczór upłynął mi na nadrabianiu zaległości horrorowych. Dawno już nie zdarzyło się, żebym obejrzał aż trzy filmy pod rząd. Takie wydarzenie zasłużyło więc na własną notkę na blogu. :)

Na pierwszy ogień poszedł najnowszy film John Carpentera, The Ward (tudzież "Oddział"). Trochę zwlekałem z tym filmem, mimo że od jakiegoś czasu chciałem go obejrzeć. Wiązałem z nim naprawdę duże nadzieje. Myślałem, że będzie to powrót do formy, przynajmniej na miarę "W paszczy szaleństwa" (które to było właściwie jego ostatnim dobrym obrazem). Straciłem już wiarę w tego reżysera, ale iskierkę nadziei zapaliło "Cigarette Burns", jeden z odcinków serialu Masters of Horror. Dało się tam wyczuć dawny geniusz i formę człowieka, który niegdyś śmiertelnie wystraszył mnie takimi filmami jak "Coś", "Mgła", czy "Książę Ciemności". Dlatego właśnie The Ward miało być wielkim powrotem. Do tego ten tekst na plakacie - "Carpenter udowadnia, że wciąż jest mistrzem strachu"... Po zmierzeniu się z "Oddziałem" uważam, że cytat ten powinien brzmieć raczej w stylu - "Carpenter udowadnia, że wciąż jest starym sklerotykiem i nadal nie przypomniał sobie, jak robiło się dobre filmy". Niestety. Nie było to co prawda aż tak złe jak "Duchy Marsa", jednak poziom tego filmu leży gdzieś głęboko pod powierzchnią mułu. Gra aktorska, cały ten szpital psychiatryczny, schematy i klisze, wszystko to pozostawia wiele do życzenia. Film jest zwyczajnie nudny, zero napięcia, zero zaskoczenia, zero klimatu. Nie chcę tutaj zdradzać elementów fabuły i sypać spoilerami, ale zdradzę tylko tyle, że na koniec jest wielki twist! Niemalże na miarę najnowszych filmów M. Night Shyamalana. Jest to tak żałosne, że po skończonym seansie zapłakałem nad świętej pamięci Johnem Carpenterem, który zginął gdzieś we wczesnych latach 90-tych i od tej pory pod jego nazwisko podszywa się jakiś partacz...


Horrorem numer dwa sobotniego wieczoru zostało "La Casa Muda", czyli The Silent House. Kino urugwajskie (nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek wcześniej widział jakiś film z tego kraju). W przeciwieństwie do The Ward, klimat i napięcie wyczuwalne tu są niemal od pierwszych minut. Historia opowiada o dziewczynie i jej ojcu, którzy trafiają na noc do opuszczonego domu na odludziu. Ich zadaniem jest uporządkowanie i remont rudery, jednak zabrać za to mają się dopiero następnego ranka. Kiedy ojciec smacznie idzie spać, Laura (główna bohaterka) zaczyna słyszeć jakieś hałasy na zewnątrz, a później na piętrze. Budzi ojca, który idzie sprawdzić co się dzieje i już nie wraca. Od tej pory zaczyna coraz bardziej nasilać się klaustrofobiczny klimat zamkniętej przestrzeni, oświetlanej jedynie przez wątłą latarkę i strach przed tym, co może znaleźć się w kolejnym pomieszczeniu. Ponoć film kręcony był z tylko jednego ujęcia i całość przypomina w niewielkim stopniu połączenie "The Blair Witch Project" z "[REC]". I do pewnego momentu jest naprawdę straszny i trzyma w napięciu. Lecz, oczywiście i tutaj nie mogło zabraknąć jakiegoś rozsadzającego głowę twista... Piszę to oczywiście z pewną dozą ironii. Całe wyjaśnienie jest być może całkiem fajne, ale do mnie jakoś nie trafiło. Chociaż istnieje też ewentualność, że po prostu jestem na to za głupi. ;)


Trzecim i ostatnim horrorem był film o jakże wdzięcznym tytule Cthulhu. :) Prawdę mówiąc, moim pierwszym wyborem było The Dunwich Horror, ale pierwsze minuty nie zachęciły mnie do tego stopnia, że szybko zmieniłem zdanie. Jednak nie chciałem rezygnować z klimatów lovecraftowskich, padło więc na Cthulhu. Film, jak na swój (chyba) niewielki budżet, brak znanych nazwisk (chyba że, za gwiazdę uznać Tori Spelling), nie był nawet taki zły. Wbrew pozorom, nie była to adaptacja "Zewu Cthulhu", ani żadnego innego opowiadania HPL. Lovecraft nie ma niestety szczęścia do udanych adaptacji swoich historii (jedynym wyjątkiem jest krótkometrażowy, stylizowany na nieme kino "The Call of Cthulhu"). Dlatego też całkowicie autorska historia z udziałem przedwiecznych wypadła całkiem w porządku. Być może właśnie ten fakt nadał całości pewnej świeżości. Dość odważnym posunięciem (i całkiem oryginalnym) było zrobienie z głównego bohatera geja (nie zabrakło nawet sceny łóżkowej...). Mimo, że nie przemawia to do mnie, to muszę przyznać, że było to coś nowego jak na ten gatunek filmowy. Klimat i napięcie w Cthulhu też są niczego sobie, na plus jest zrezygnowanie z jakichkolwiek manifestacji przedwiecznych (nie licząc krótkich przebłysków w świetle flesza, kiedy na ułamek sekundy widać było jakieś kreatury, prawdopodobnie rybo-ludzi, ale pewien nie jestem). Jakieś tandetne efekty komputerowe, lub gumowe macki były by gwoździem do trumny dla tego filmu, tymczasem broni się jako całkiem niezły horrorek z niższej półki.

Cały wieczór uważam za bardzo udany, mimo że nie wszystkie filmy były trafione. ;) Jednak cieszę się, że udało mi się trochę zmniejszyć ogromną kolejkę czekających na obejrzenie tytułów.
 

Kreatywne reklamy

Dość oryginalne reklamy Kingdom Comics, które zajmuje się profesjonalnym odnawianiem komiksów.




Superherosi nie mają szans z demonicznymi roztoczami, czającymi się między starymi, rozkładającymi się kartkami papieru... ;)
 
 
Copyright © 2013. Marzenia i Koszmary
Ta witryna wykorzystuje cookies (ciasteczka). Przeglądając ją wyrażasz zgodę na ich przechowywanie. Możesz je wyłączyć w ustawieniach swojej przeglądarki.